Barrakuda, jeleń i … czekolada z kawiorem
Brzmi dobrze? To powiem wam jeszcze, że to wszystko zjadłam nie przy restauracyjnym stole, a w kuchni znanego hotelu.
Dokładnie tak – prezentacja jesienno-zimowego menu odbyła się w kuchni! Na rozgrzanie kubków smakowych własnej produkcji nalewka z owoców leśnych (o jakie to było dobre!), a potem zaproszenie do stołu. Stołu nakrytego prawdziwymi fartuchami i ozdobionego sprzętem kuchennym: stroikiem z garnków, tarek i łyżek wazowych. Gdzie takie cuda? W restauracji delight, a dokładnie główniej kuchni hotelu andel’s.
Już niedługo będziecie mogli podobną niespodziankę sprawić bliskiej osobie i zafundować jej specjalny obiad w kulinarnym sercu andels’a (gdyby ktoś szukał prezentu dla mnie, ja bardzo chętnie J). Ludzie gastro zaraz podniosą raban – jak to w kuchni, a sanepid, a HACCP? Wyjaśniam, to oddzielne pomieszczenie w czasie kolacji niewykorzystywane do produkcji, z którego można na szczęście trochę podejrzeć, jak wygląda praca ekipy hotelu.
A ekipa pod dowództwem szefa kuchni Mirka Jabłońskiego spisała się bezbłędnie. Tak, wiem, fajnie się czyta, że coś komuś nie wyszło, przypalił lub przekombinował, ale muszę was zawieść – w tej relacji wszystko będzie do znudzenia pyszne, dopracowane i zaskakujące (przyczepię się tylko do jednej rzeczy, ale to dopiero na końcu). Głodni? Lepiej nie czytajcie tego z pustym żołądkiem.
Po ciekawym, śledziowo-buraczanym amuse bouche, na dobry początek podano foie gras. Delikatny pasztet skomponowano z gruszką, orzechami i palonym chlebem – jak ja chciałabym zaczynać dzień takimi przysmakami! Pamiętałabym przystawkę znacznie dłużej, ale na stół wkroczył consommé w wersji grzybowej. Sam bulion (wyjątkowo esencjonalny, ale delikatny zarazem, któremu towarzyszyła porcja crème fraiche) wystarczyłby do zachwytów, ale o jego niepowtarzalności zadecydował dodatek w postaci wędzonego węgorza. Petarda! Słowa nie wystarczą – powiem tylko, że consommé dopisuję do naprawdę krótkiej listy dań, które będą mi się jeszcze długo śniły po nocach.
Poprzeczka zawieszona bardzo wysoko, a po zupie czas na barrakudę. Wiedziałam o niej tyle, że jest groźna, ale nie miałam pojęcia jak smakuje. Teraz już wiem, że smakuje dobrze, ale jej mięso spektakularnie nie wyróżnia się na tle bardziej dostępnych gatunków. W przypadku tego dania ciekawie skomponowano dodatki – filet przygotowany był w tempurze, a towarzyszyły mu kolorowe buraki, surówka z rzepy i puree z szalotką. Jeszcze bardziej jesiennie zrobiło się przy daniu mięsnym. Jestem prawdziwą fanką dziczyzny, a jeśli w dodatku jest nią przygotowana w punkt polędwica z jelenia, jestem bardzo, bardzo szczęśliwym człowiekiem przy stole. To nie koniec darów lasu – jeleniowi towarzyszył sos jeżynowy, a również ragout gruszkowo-dyniowe, pieczony pasternak i jarmuż.
Intensywne doznania, porcje wcale nie degustacyjne, ale za nic nie odmówiłabym sobie deseru. W roli główniej czekolada, a dokładnie porcja idealnie zbalansowanego, rozpływającego się w ustach ganaszu. Towarzyszyły mu mini bezy, konfitura pomarańczowa i … kawior z łososia. Kocham czekoladę, lubię odważne, słodko-wytrawne połączenia, ale czekolada z kawiorem nie do końca mnie przekonuje, a dokładnie intensywność rybiego aromatu. Za kawior podziękuję, ale ten ganasz poproszę raz jeszcze, najlepiej kilogram.