FDS po raz ostatni, czyli Spółdzielnia i jej szef kuchni z Australii
W tym roku zwycięskiej ekipie ze Spółdzielni przewodził Mark Edmunds. Choć jego smak dzieciństwa to marchewka z miodem i pomarańczą, podbił nasze serca polskimi ozorami.
Mark Edmunds, z pochodzenia Australijczyk, kojarzony był do tej pory z Lokalem, ale od niedawna dowodzi w Spółdzielni. Jego specjalnością jest kuchnia francuska, prywatnie fascynuje tajska, ale jak widać, świetnie radzi sobie również z nowo poznanymi, polskimi smakami.
Jemy w Łodzi: Cześć, na wstępie chciałabym pogratulować wygranej. Osobiście jadłam twoje danie i było naprawdę pyszne. Powiedz mi proszę, co było inspiracją? Jaki był główny powód dla zaserwowania właśnie ozorków?
Mark Edmunds: Dziękuję bardzo i cieszę się, że ci smakowało. Decyzjeę co do składu i tego, jak będzie wyglądać danie podejmowaliśmy wspólnie w restauracji. Jako, że nie jestem Polakiem, a chcieliśmy postawić na tradycyjne polskie smaki, zdałem się na pomysły i wspomnienia z dzieciństwa moich kolegów, z których później powstały Wakacje w Ozorkowie (przyp. nazwa festiwalowego dania). Dobry kucharz ugotuje każde danie.
Czy nie kusiło cię, żeby zaserwować coś, co tobie kojarzy się z dzieciństwem, tak jak zrobił szef kuchni Senioritas, Jeff Unger? Na pewno twoje kulinarne wspomnienia są trochę inne niż nasze polskie.
Z dziecięcych smaków najbardziej pamiętam marchewki z miodem i pomarańczą, które przygotowywała mi mama. Zawsze zjadałem całą wielką miskę, bo wprost je uwielbiam. Pomysł Jeffa, prywatnie mojego dobrego kolegi, był bardzo kreatywny, ale zdecydowaliśmy się postawić na polskie danie.
JwŁ: Skoro mówimy o kuchni polskiej, co było dla ciebie największym kulinarnym zaskoczeniem?
M.E.: Na pewno czernina. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim daniem i nadal jestem co do niego sceptyczny. Byłem również zaskoczony tym, jak często Polacy jedzą tatar i śledzie, zwłaszcza w towarzystwie wódki. I tym, że do piwa często dodaje się soku.
A co zasmakowało ci najbardziej?
Zdecydowanie barszcz czerwony. Jestem jego wielkim fanem.
Czym różni się kuchnia polska od kuchni australijskiej?
M.E.: W Polsce codzienna kuchnia jest dużo bardziej tradycyjna niż w Australii. Polacy wychodzą do restauracji i tam zamawiają dania w różnych części świata, ale gotując w domu najczęściej wybierają polskie specjały, takie jak kotlety, pyzy, surówki albo popularną obecnie kuchnię włoską. Zauważyłem też, że Polacy są bardzo przywiązani do rodzinnych, cotygodniowych obiadów. Natomiast Australijczycy gotując na co dzień mają podejście bardziej kosmopolityczne, sięgają po inspiracje z kuchni wielu innych krajów. Poza tym różnicami nasze kuchnie nie są aż tak odległe. No, może poza składnikami, takimi jak występujące czasem w Australii mięso z kangura, tratowane tam tak jak w Polsce dziczyzna.
Jaka kuchnia jest twoją ulubioną albo jaką najbardziej lubisz przyrządzać?
Specjalizuję się w kuchni francuskiej. W Melbourne pracowałem jako szef kuchni restauracji o tym profilu, ale muszę przyznać, że oprócz niej jestem zafascynowany także tajską. Te połączenia smaków są niezwykle inspirujące, zwłaszcza curry, które uwielbiam. A tak naprawdę, moim ulubionym daniem jest sushi, ale jego z kolei nigdy nie robiłem i wydaje mi się to bardzo skomplikowane. Zdecydowanie wolę je jeść.
Czy przeprowadzka do Polski była trudna? Jak się tu odnajdujesz i czy podoba ci się nasze miasto?
Była niezwykle trudna, tak naprawdę nie znałem tu nikogo poza żoną Martą. To dla mnie zupełnie inny świat. Nie znam polskiego, więc bariera językowa jest dla mnie największym wyzwaniem, ale czuję się tu dobrze i planuję zostać tu jak najdłużej. Może z czasem nauczę się też polskiego, choć musze przyznać, że jestem leniwym uczniem (śmiech). Nie miałem okazji zwiedzić jeszcze całej Łodzi, ale podoba mi się to miejsce. Większość czasu spędzam w pracy, ale jeśli miałbym okazję, chętnie zobaczyłbym też inne polskie miasta. Do tej pory byłem w Warszawie, Krakowie oraz w Zakopanem, chciałbym też pojechać do Gdańska i zobaczyć tutejsze morze.
Bardzo dziękuję z wywiad, mam nadzieję, że już wkrótce uda ci się zobaczyć Gdańsk i życzę dalszych kulinarnych sukcesów.
Ja również dziękuję.