Fine Dining Week w Affogato
W piątek zjadłyśmy kolację, która była czystą, kulinarną rozkoszą od pierwszego do ostatniego kęsa. Wszystko za sprawą festiwalu Fine Dining Week i zespołu restauracji Affogato.
Fine Dining Week to siostrzana imprezą festiwalu Restaurant Week, która kilka dni temu zadebiutowała w naszym mieście. W ramach wydarzenia osiem restauracji z Łodzi, Pabianic i Aleksandrowa Łódzkiego przygotowało wyjątkowe, pięciodaniowe menu degustacyjne w promocyjnej cenie 119 zł. Wyjątkowe, bo reprezentujące najwyższej klasy, luksusową kuchnię fine dining. Ważne jest tutaj wszystko – od smaku dań, poprzez ich aromat, teksturę i wygląd, aż po oryginalność. Sami organizatorzy festiwalu obiecują „wielozmysłowe doświadczenie” i jakkolwiek snobistycznie by to nie brzmiało, to w miniony piątek przekonałyśmy się na własnym podniebieniu, że owo hasło nie jest ani trochę przesadzone.
Jako ambasadorki festiwalu wybrałyśmy się do restauracji Affogato, aby spróbować festiwalowego menu przygotowanego przez szefa kuchni i jego zespół. Jakub Hamankiewicz, który kilka miesięcy temu objął kulinarne stery w restauracji, wykorzystał Fine Dining Week jako okazję do zaprezentowania pełni swoich umiejętności. A są one wielkie.
Z ogromną przyjemnością i wśród licznych zachwytów pochylałyśmy się nad kolejnymi, pięknymi daniami, które lądowały na naszym stole. Jadłyśmy je starając zachowywać się przy tym jak damesy – delektując się spokojnie i z szacunkiem należytym tym cudeńkom i masie pracy, jaka została włożona w ich przygotowanie, chociaż wszystko było tak pyszne, że miałyśmy ochotę wyjadać sobie nawzajem z talerzy, a później wylizywać je jak sześciolatki po obiedzie u babci. Ale trzymałyśmy fason.
Zaraz opowiem wam o tym, co zjadłyśmy w Affogato i czego wy również ciągle możecie tam spróbować rezerwując stolik na www.finediningweek.pl. Najpierw jednak kilka uwag natury ogólnej. Możecie wierzyć lub nie, ale nie jest wielką sztuką stworzyć super fikuśne danie, które na talerzu wygląda jak abstrakcyjny obraz, składa się z półtora tysiąca wartych fortunę składników, a opis jego przygotowania brzmi jak zadanie z chemii w liceum. Nie raz pisałyśmy już, że rzucenie na talerz siedmiu rodzajów espumy, pianki z marchewki, piasku z trawy, kawioru z soku pomarańczowego i koniecznie czekoladowej ziemi nie czyni kuchni najwyższej klasy. To dym i fajerwerki, które więcej mówią o umiejętności korzystania z dobrodziejstw drogiego sprzętu gastronomicznego niż o talencie kulinarnym szefa kuchni. Bo ten kryje się w umiejętności takiego połączenia produktów, przypraw i innych składników, żeby oczarować gości samym smakiem. Żeby to, co jedzą budziło emocje, przywoływało skojarzenia i wspomnienia, zaskakiwało i może nawet wzruszało, jeśli ktoś jest tak rąbnięty jak my.
Dokładnie to zrobił Jakub Hamankiewicz. Oczarował nas. Wiecie, kiedy stało się to dla nas jasne? Kiedy podchodził do naszego stolika żeby opowiedzieć o daniach, które przygotował na festiwal. A dokładnie w tych momentach, kiedy więcej czasu poświęcał na opowieść o składnikach, ich pochodzeniu i dostawcach niż o tym, co z nimi zrobił. Nie było opowieści o sous vide, syfonach, esencjach i drogich produktach z drugiego końca świata. Była za to historia o pomidorach od Pana Ziółko, o marchewkach z zaprzyjaźnionego, pobliskiego gospodarstwa i o specjalnej, lokalnej odmianie kukurydzy, słodszej i bardziej aromatycznej od innych. Tak właśnie przejawia się francuska edukacja gastronomiczna Jakuba, która obok technik kulinarnych wpoiła szacunek do produktu. Bo każda z tych rzeczy, o których mówił Kuba była idealnie i bezbłędnie wyczuwalna w daniach, które podawano nam do stołu.
Za motyw przewodni festiwalowego menu posłużyło tutaj lato. I było wszystko, co latem króluje na straganach albo w budkach nadmorskich kurortów wczasowych: pomidory, jeżyny, kurki, lody, wata cukrowa, ryby, młode warzywa, śliwki, zielony groszek, frytki i grill. Wszystko piękne, pyszne, aromatyczne i esencjonalne. Nie chcę napisać, że dania były proste, bo to nieodpowiednie słowo. Każde z nich wymagało od zespołu Affogato mnóstwa pracy – zarówno tej kreatywnej, jak i tej fizycznej. Godzin wybierania idealnych, maleńkich kurek, marynowania marchewki tak, by pozwolić jej zachować smak, ale odpowiednio go „podkręcić” czy ręcznego łuskania groszku ze skórek.
Prostota, jaką mam na myśli polega na tym, że pozwolono produktom pozostać sobą. Smaku pomidora nie przytłacza piętnaście fikuśnych dodatków, ale podkreśla go pomidorowa galaretka. Śliwkowy sorbet smakuje tak, jakby ktoś przemnożył przez siebie smak śliwki, jeśli możecie to sobie wyobrazić. Domowa frytka „idealna” podana jest ze śmietaną gęstą jak masło i kawiorem, co brzmi najpierw dziwnie, a później okazuje się, że to taka sama, świetna kompozycja smaków, jak frytki z majonezem i solą. Wszystko gra, wszystko zachwyca i wszystko kojarzy się dokładnie z tym, z czym w założeniu miało się kojarzyć – latem, wakacjami, ich smakami i aromatami.
To, czego spróbowałyśmy w Affogato jest niezwykle obiecującą rekomendacją festiwalu Fine Dining Week. Jesteśmy bardzo ciekawe, co przygotowały inne lokale, a was zachęcamy do rezerwowania stolików i spróbowania festiwalowego menu Jakuba Hamankiewicza. Ze szczególnym wskazaniem na filet z kulbina podany z grzybowymi pierożkami, kurkami glasowanymi na maśle yuzu i jeżynami macerowanymi w domowym occie z czarnego bzu. I jeszcze na bułeczki maślane. I może krem z kukurydzy z morelami. Oraz tę idealną frytkę i marynowaną marchewkę na kremie marchewkowym. A, i makrelę z pomidorem. A później deser. Pierwszy i drugi. I pre-deser też… Po prostu spróbujcie wszystkiego.