Przez długi czas wydawało mi się, że Locanda to najbardziej przereklamowana restauracja w Łodzi. Że jest tam stanowczo za drogo w stosunku do tego, co lokal oferuje. Pamiętam wysoki rachunek, który przyszło mi zapłacić wkrótce po otwarciu i więcej do Locandy nie wróciłam. Aż do marca tego roku, kiedy to przyszło mi zaprosić na obiad ważnego gościa, miłośnika wyrafinowanej kuchni śródziemnomorskiej.

Wybór był oczywisty – Locanda. Wystrój jest dla mnie idealną wypadkową między klimatem domowym a wyrafinowanym szykiem. Nie lubię białych obrusów, nieskazitelnych kelnerów ani polerowanych przez długie godziny sztućców.  W Locandzie jest elegancko, ale bez zadęcia.

W marcu zamówiłam specjalność zakładu – halibuta w ziołowej panierce w sosie z muli. A na deser buraczaną (!) panna cottę serwowaną z dodatkami – pamiętam, że były lody, molekularna ziemia waniliowa i starte jabłka. Oba dania były prawdziwą kulinarną ucztą, a „ta dziwna panna cotta” była jednym z najlepszych i najbardziej zaskakujących dań jakie w ogóle jadłam w życiu. Brawo za odwagę dla kucharza, który proponuje tak innowacyjne dania.

Niestety szybko okazało się, że łodzianie, a ściślej – klienci Locandy – nie są jeszcze gotowi na tak szalone propozycje. Byłam tam ostatnio, gdy pojawiło się nowe menu. Znikły całkowicie ryby i owoce morza, czyli coś, z czego ten lokal słynął. Do Locandy można było iść, jak w przysłowiowy dym, gdy naszła ochota na dary prosto z morza. Teraz ryb w karcie nie ma, ale warto o nie pytać, bo ponoć zawsze jakaś jest. Gdy byłam ja, była dorada z grilla – nudno, prawda? Z jednej strony takie działanie jest zrozumiałe i nawet godne naśladowania – można zamówić tylko rybę, która na pewno jest świeża, którą udało się zdobyć dostawcy. Z drugiej strony – jak żyć bez ryb z Locandy?

To, co zostało w karcie, straciło trochę polotu. Pappardelle z kulkami jagnięco-cielęcymi w sosie pomidorowym jest po prostu poprawne. Risotto z zielonym groszkiem tak samo. Rostbef podawny na desce rzeczywiście imponuje, ale to wciąż nie jest ta sama, fascynująca i zaskakująca karta. Nie można już zjeść buraczanej panna cotty, więc pozostają mi jedynie domowe próby naśladowania ideału.
Wielka szkoda, bo mam wrażenie, że ktoś w Locandzie odpuścił. Mam nadzieję, że to tylko przejściowy, wakacyjny luz, a nie długotrwałe zmęczenie materiału. Wówczas bardzo smuciłabym się, że odkryłam prawdziwy potencjał tak późno i na tak krótko.

Agnieszka

Podobne posty

Już 18 maja 2012 roku o godzinie 20.20 w strefie Off Piotrkowska (ul. Piotrkowska 138/140) ...
23 maja House of Sushi (ul. Piotrkowska 89) zaprasza na warsztaty kaligrafii. To trochę alternatywny ...
W dniach 1-2 czerwca odbędzie się w Łodzi Festiwal Viva I'Italia. Warsztaty i sesje kulinarne, ...