Łódź – gastronomiczny trendsetter
Ten tytuł to nie clickbait. Łatwo jest narzekać, że w Łodzi brakuje restauracji, jakie już dawno można odwiedzać w innych miastach Polski. Same to robimy. Ale dobrze jest pamiętać przy tym, że są ogólnopolskie trendy gastronomiczne, które swój początek wzięły w Łodzi i są to trendy potężne i trwałe.
Na pytanie, jakich restauracji brakuje ci w Łodzi, wielu z nas ma gotową odpowiedź, która nie jest krótka. To prawda, że różne gastronomiczne mody docierają do nas z opóźnieniem, a niektórych typów restauracji mamy jak na lekarstwo. Kiedy w innych dużych miastach hulała moda na pizzę neapolitańską, u nas działała ledwie jedna specjalizująca się w niej pizzeria. Kiedy szaleństwo na kuchnie Azji południowo-wschodniej ogarnęło Warszawę, Wrocław czy Kraków, w Łodzi ciężko było o dobre pho czy bibimbap. To wszystko się zmienia, ale nie da się ukryć, że idzie powoli.
Ale warto mieć pełen obraz sytuacji, zanim zaczniemy na to pomstować. Bo Łódź wyznaczyła też kilka kulinarnych trendów, które opanowały całą Polskę i mają się świetnie do dzisiaj. Z Łodzi pochodzą też największe polskie sieci gastronomiczne w naszym kraju i jest ich tyle, że naprawdę możemy śmiało uważać się za krajowe zagłębie gastro biznesu.
Zacznijmy od „polskiej” pizzy. Wiecie, tej na grubym cieście, o wielkim rozmiarze, z toną składników i (co kluczowe) dwoma sosami – pomidorowym i czosnkowym. Można sobie na tę pizzę psioczyć, ale prawda jest taka, że jest to najpopularniejsza i najczęściej sprzedawana pizza w Polsce. A czyja to zasługa? Łodzi!
Zaczęło się od In Centro, które od 1991 roku serwuje pizze, która stała się pierwowzorem pizzy „polskiej”. Nie jest to najstarsza łódzka pizzeria, ale pierwsza, z którą kojarzymy duże placki z jeszcze większą ilością składników, często zupełnie niespotykanych we włoskiej kuchni. Ale prawdziwą sławę „polska” pizza zyskała dzięki Da Grasso. Pierwszy lokal sieci ruszył w 1996 roku na Piotrkowskiej 113/115 i dał początek największej krajowej sieci pizzerii. Razem z ekspansją do innych miasta, Da Grasso zabrało z Łodzi wielkie placki, jeszcze większe menu (swego czasu liczące nawet 60 pozycji) i dwa sosy – pomidorowy i czosnkowy.
Nie damy sobie uciąć głowy, że to Da Grasso jako pierwsze wprowadziło sos czosnkowy, ale na pewno to ta sieć spopularyzowała go na całą Polskę. A za nią poszły inne łódzkie sieci, jak Gruby Benek czy Biesiadowo. A to wszystko sprawiło, że ktokolwiek otwierał pizzerię w Polsce w latach 90. i wczesnych 2000 wzorował ją na tych rynkowych potentatach – rozmiarem, składnikami i sosami. Damy sobie głowę uciąć, że w całej Polsce nadal więcej jest pizzerii „polskich” niż włoskich, a z placków w normalnym rozmiarze i podawanych w oliwą, wiele lokali musi do dzisiaj tłumaczyć się przed klientami.
Idźmy dalej. Lubicie kebsy? Cofnijmy się zatem do roku 1995, kiedy w Łodzi powstała pierwsza restauracja Sphinx. Nie będziemy się upierały, że Sphinx był trendsetterem, jeśli chodzi o kebsa, bo ten obroniłby się w każdej rzeczywistości. Ale nasza rzeczywistość jest taka, że Sphinx wyniósł to danie na salony. Z potrawy raczej street foodowej, sprzedawanej zazwyczaj na wynos z niewielkich lokali, zrobił danie restauracyjne. Stylowe lokale, spore menu, kelnerzy i mięcho z rusztu na wiele sposobów, najczęściej z frytkami i bukietem surówek. Sphinx powędrował w Polskę, a za nim zaczęły powstawać kolejne lokale na ten sam wzór i znowu łódzka firma wyznaczyła ogólnopolski standrad.
I disclaimer – określenia kebab używamy bardzo liberalnie. Sphinx nazywa je shoarmą, bywała też gyrosem i chociaż są to różne dania (a raczej dania podobne wywodzące się z różnych kuchni), to w kraju nad Wisłą wszyscy wiedzą, o co chodzi.
Na koniec jeszcze rzecz, która dzisiaj nie jest już tak wszechobecna, ale o której nie można zapomnieć. Zapiekane kanapki. Nie kojarzycie, o czym mowa? A jeśli napiszę Yemy? No dobra, może jesteście dzidziusiami i nie pamiętacie Piotrkowskiej sprzed prawie 25 lat, ale dla nas to było wczoraj. Lokal (a właściwie dziura w ścianie) z szyldem Yemy przy Piotrkowskiej 94 był chyba pierwszy, ale w ślad za nim pojawiły się kolejne. Wszystkie oferowały zapiekane kanapki, do których wybierało się rodzaj pieczywa, główny składnik i wszystkie dodatki. Zawsze po trzy do wyboru, do tego sosy, a wszystko na gorąco i na wynos.
Popularność Yemów stała się tak ogromna, że słowo stało się synonimem konkretnego rodzaju zapiekanej kanapki. A lokale-naśladowcy zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Znowu nie damy sobie uciąć głowy, że trend był ogólnopolski, ale w województwie łódzkim i ościennych nie było swego czasu miasteczka bez „yemów”.
Można mieć różne zdanie na temat tych trendów, lokali i marek – w to nie wnikamy. Fakty są jednak takie, że dwie dekady temu ludzie z innych miast spotykani na wakacjach mówili, że jadą do Łodzi na paradę wolności i wielką pizzę z sosem czosnkowym. I że jeśli rozejrzycie się po współczesnym gastronomicznym krajobrazie Polski, to ta pizza cały czas ma się doskonale, a kebsowe restauracje hulają w najlepsze. Są to potężne trendy i potężne biznesy, a wszystkie zaczęły się w Łodzi.