Napar dla duszy – o herbacie
A właściwie ja obchodzę, bo Agata i Iza zdecydowanie zaliczają się do grona miłośniczek kawy. No i jasne, cappuccino jest spoko, ale który inny napar przytuli cię od środka tak jak herbatka?
Według starej chińskiej legendy, odkrył ją mityczny Cesarz Shennong w 2737 r. p.n.e., który z uwagi na zdrowie pił tylko gorącą wodę. Pewnego razu podczas odpoczynku w ogrodzie, do jego kubeczka wpadły liście nieznanego mu wcześniej krzewu. Jak się okazało, napar miał cudowny smak i aromat – liście zaczęto zbierać, suszyć i parzyć. Teraz, tysiące lat później, herbata jest drugim najczęściej spożywanym napojem, od razu po wodzie. I ja to świetnie rozumiem! Napar ten zawiera antyoksydacyjne polifenole, relaksującą taninę oraz sporo minerałów i witamin. Dodatkowo, każdy gatunek ma swoje specyficzne właściwości – czarna dodaje energii, zielona pomaga zrzucić zbędne kilogramy, biała ma najwięcej substancji odżywczych, a niebieska poprawia stan skóry. Łączy je to, że wszystkie rozgrzewają, dodają otuchy i stanowią świetne tło do spotkań i rozmów.
No i jasne, cappuccino jest spoko, a mnie bardzo imponują ci, którzy bezbłędnie odróżniają arabicę od robusty i wiedzą, o co chodzi z dobieraniem grubości mielenia ziaren. Mimo wszystko, moje serce należy do herbatki. Chyba ma to związek z faktem, że dzbanek żółtej od cytryny i lepkiej od cukru Sagi był w moim rodzinnym domu codziennością – wisienką na śniadaniowym torcie, przygotowywaną z namaszczeniem przez rodziców. Czy czuć było w tym naparze smak samych liści? Na szczęście nie! Ale te momenty sprawiły, że kubek herbaty stał się synonimem komfortu i prawdziwym naparem dla duszy, po który sięgam każdego dnia.
W tym momencie muszę was uprzedzić, że nie czuję się żadną herbacianą specjalistką – na pewno wielu z was może dysponować większą wiedzą teoretyczną na ten temat. Przemawiam do was za to z pozycji ogromnej entuzjastki, w której sercu jest specjalne miejsce na ulubione mieszanki. W kuchni mam szafkę zarezerwowaną tylko na herbaty – trzymam tam zarówno opcje sklepowe, jak i te wyszukane podczas podróży, herbaty tańsze i droższe, mniej i bardziej popularne. Wszystkie z nich są pyszne i każda pasuje do innych sytuacji. A które uważam za najlepsze?
Numer jeden to bez dwóch zdań niebieska herbata Oolong Milk. Kiedyś kupiłam ją jako ciekawostkę dla przyjaciółki i wypiłam jej prawie cały zapas w jeden wieczór (sorka!), więc od tamtej pory trzymam w domu sporą paczkę. Swoją kupuję w Quba Caffe, gdzie generalnie znajdziecie mnóstwo świetnych herbat (link tutaj), ale ta to mój faworyt. Ma wyjątkowy słodko-mleczny aromat, a w wyglądzie przypomina szarozielone kuleczki, co jest efektem delikatnego skręcania liści. Są one częściowo fermentowane wraz z mlekiem, co nadaje im specyficznego maślanego, lekko kremowego smaku. Trudne do wyobrażenia, ale zwala z nóg przy testowaniu! Numer dwa – Kame, czyli zielona Sencha z mirtem cytrynowym z firmy Brown House & Tea, którą znalazłam na tegorocznych targach Bio Expo. Pięknie pachnie cytrusami, trochę cytryną, trochę grejpfrutem, a po zaparzeniu daje jasny świeży napar. Dzięki zawartości mirtu działa relaksująco i pomaga radzić sobie ze stresem – zauważyłam, że pijąc lekki napar przed snem łatwiej się zasypia. Fajny akcent to nazwy mieszanek z Brown House & Tea, które inspirowane są malarkami z całego świata. Kolejna na liście jest Sencha z mango i bergamotką z brytyjskiej firmy Whittard – bardzo świeża i aromatyczna, idealnie zbalansowana oraz kilkukrotnie zagradzana podczas różnych konkursów smaku. A komu jak komu, ale Brytyjczykom to można zaufać! Świetne herbaty znajdziecie również blisko domu. W Rossmanie, a czasem również w Lidlu i Biedronce szukajcie mieszanki firmy Sir Adalbert’s w złoto-zielonym opakowaniu ze słoniem. W środku kryje się zielona herbata z dodatkiem soursop, czyli flaszowca miękkociernistego, zwanego też graviolą. Ten egzotycznie brzmiący owoc ceniony jest za swoje przeciwbakteryjne właściwości, ale ja uwielbiam go za bardzo ciekawy słodko-kwaśny aromat, przypominający żelki.
Zbliżają się święta, dlatego jeśli w waszym życiu jest jakiś miłośnik herbaty, przyjmijcie moje prezentowe rekomendacje. Super rozwiązanie to czajnik z kontrolą temperatury – bo im bardziej fermentowana herbata tym bardziej gorąca musi być woda. Herbaciary ucieszą się również z uroczego zaparzacza, ciepłego koca do okrycia podczas leżenia na kanapie z kubkiem ulubionego naparu, czy zestawu nowych mieszanek do przetestowania. Doświadczenie pokazuje, że cudownym podarunkiem będzie też chęć wysłuchania opowieści o ukochanych herbatach. Zobaczycie, jak rozświetlą im się oczy, gdy będą opowiadać wam o swoich earl greyach, senchach i oolongach – a wtedy kto wie, może i wy złapiecie herbacianego bakcyla? Tego wam życzę!
Daria