Otwarte Drzwi – to już 4 lata!
Kolacja w ogródku przy Piotrkowskiej 120 jest niczym błyskawiczny wypad do słonecznych Włoch. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze 5 lat temu to miejsce było składowiskiem gruzu i cegieł.
Wspominane pięć lat temu Konrad i Maciek przemierzali bramy Piotrkowskiej w poszukiwaniu miejsca na swoją wymarzoną, włoską restaurację. Nie mieli doświadczenia (pierwszy jest z wykształcenia ekonomistą, drugi geodetą), ale jak widać, nie ono jest najważniejsze, jeżeli zaczynasz spełniać swoje pragnienia. Podwórko przy Piotrkowskiej 120 od razu skojarzyło im się z włoską uliczką. Dziś nikogo to nie dziwi, ale wówczas potrzeba było do tego nie lada wyobraźni. Trwał tu właśnie remont dwóch hoteli, a lokal będący dziś siedzibą Otwartych Drzwi służył jako składowisko gruzu (pierwszy raz chłopaki weszli do niego przez okno).
Znalezione wśród odpadów drzwi zdobią dziś wejście do restauracji, stały się też inspiracją dla jej nazwy. Na początku było kameralne, malutkie wnętrze, ale nie było ono w stanie pomieścić miłośników włoskiej kuchni. Dziś więcej przestrzeni zapewnia otwarta w ciepłe dni dobudówka, ale ja latem w pierwszej kolejności poluję na stolik w białym ogródku. Otoczony zielenią i kwiatami, na uboczu gwarnej Piotrkowskiej – dla mnie to prawie jak ukochane Włochy w centrum Łodzi. Bez pośpiechu, przy karafce domowego wina i oczywiście z prostym i pysznym jedzeniem w roli głównej.
Prostota – to hasło klucz do włoskiego gotowania, tak też jest w Otwartych Drzwi. Od prawie trzech lat za menu odpowiedzialny jest szef kuchni Adrian Lewandowski, dobrym duchem miejsca jest pracująca jeszcze dłużej managerka Olga Dudkiewicz (może nie wiecie, ale taki staż jest nie lada wyczynem w gastronomii). Nie denerwujcie się, jeśli na jedzenie trzeba nieco dłużej poczekać – napijcie się wina, odłóżcie na bok komórkę i pozwólcie, by czas płynął swoim rytmem. Już za chwilę na stole pojawią się hity, które goszczą w karcie niemal od początku.
Wśród nich na pewno krem z pomidorów i pizza na wyjątkowo cienkim, chrupiącym cieście wypiekana w piecu opalanym drewnem. Może być daniem głównym, ale równie dobrze początkiem włoskiej uczty, szczególnie jeżeli odwiedzacie restaurację większym gronem. Dla mnie jeszcze lepszym wyborem na przystawkę będę krążki kalmara w panierce. Nie opiszę, jakie są miękkie i delikatne – po prostu spróbujcie sami. W krótkim menu znalazło się też miejsce na sałaty i makarony. Niesłabnącą popularnością cieszy się czarne tagliatelle z krewetkami, chili, pomidorkami koktajlowymi i porem, sama też chętnie po nie sięgam.
Na urodzinach restauracji jadłam między innymi pappardelle z łososiem, karczochami i suszonymi pomidorami. Mam nadzieję, że zagości kiedyś w menu, ale już teraz wiem, że za chwilę w karcie pojawi się urodzinowy deser. Spróbujcie koniecznie na moją odpowiedzialność – to tiramisu w wersji limoncello! Uwielbiam ten cytrynowy, włoski likier, a w Otwartych Drzwiach przygotowują go na miejscu. Uwielbiam też mocniejszy smak alkoholu w deserze, a taka właśnie jest nowa wariacja na temat tiramisu (nie zamawiajcie dzieciom;). Jeśli do urlopu zostało wam jeszcze dużo czasu (lub tak jak ja, już z niego wróciliście), poczujcie choć przez chwilę klimat południa. Szczerze polecam!