Pasibus – w końcu próbujemy burgerów w Manu
Pasibus to marka wywodząca się z Wrocławia, ma w Polsce już prawie 20 lokali. Jeśli z zasady unikacie sieciówek, tej dajcie szansę. My dałyśmy i nie żałujemy.
Przyznam szczerze, bardzo długo zwlekałam z wizytą w Pasibusie. Nie za bardzo przepadam za food courtami i serwowanym tam jedzeniem. Ale gdy od kolejnej osoby usłyszałam zachwyty nad Pasibusem, postanowiłam sprawdzić ich burgery. Wam proponuję to samo. I koniecznie weźcie też serowe pasikulki.
Zacznijmy od początku. Historia Pasibusa zaczyna się we Wrocławiu – tam właśnie Dawid i Piotr startują z jednym z pierwszych food trucków w mieście. Dziś poczciwy „Dziadzio” jest punktem stacjonarnym, a po pięciu latach działalności Pasibus może pochwalić się 18 miejscówkami w Polsce. Dziś ojcowie założyciele tworzą zupełnie inne koncepty gastro. W Pasibusie, do Dawida, w 2014 dołączyli Janek i Piotrek – pierwszy z pasją zajmuje się kreowaniem smaków, dwa pozostali z sukcesem ogarniają część biznesową.
Gdy ma się już kilka czy kilkanaście lokali, jednym z największych problemów jest powtarzalność i utrzymanie jakości. Dlatego też większość składników produkowanych jest w jednym miejscu, tak zwanej Pasi Zajezdni. Tam powstają właśnie sosy do burgerów i słynne pasi kulki. Chłopaki samodzielnie przygotowują też konfitury czy masło orzechowe, zaprzyjaźniona firma robi dla nich jedynie równie charakterystyczne frytki z batatów.
W menu do wyboru macie 15 burgerów, najpopularniejszymi, poza standardem, są Włoski Pastuch z boczkiem, rukolą, parmezanem i sosem pomidorowo-bazyliowym (23 zł standardowy i 16 zł mały) i oraz Gonzales z rukolą, pastą red curry, cheddarem, nachosami i jalapeno (odpowiednio 24 zł i 17 zł). Ja zdecydowałam się na najbardziej pojechane zestawienie, czyli łączącego wytrawne i słodkie smaki Kevina, w którego składzie znajdziecie roszponkę, masło orzechowe, cheddar, grillowany boczek, konfiturą z czarnej porzeczki i ciasteczko korzenne. Podobno to kompozycja, którą albo można pokochać, albo znienawidzić. Ja przystępuję do pierwszego obozu i chętnie sięgnę kolejny raz po Kevina.
Drugim wyborem był Avocadus z cheddarem, grillowanym boczkiem, guacamole, i sosem musztardowo-miodowym z orzechami. A to tego chrupiące na zewnątrz i z mięciutkim, lekko ciągnącym się środkiem kulki serowe w dwóch odsłonach, frytki z batata i lemoniady. Kupuję te kompozycje składników, dodatki, a także wizualną stronę marki i jej sposób komunikacji. Z czystym sumieniem mogę polecić ich burgery, jeśli miałabym się bardzo przyczepić, uważam, że większy kotlet pozwoliłby się lepiej rozsmakować w mięsie i jeszcze lepiej przygotować je w wersji medium.
Jeśli więc będziecie w food courcie, nie zastanawiajcie się jakie burgery wybierać. Możliwe też, że w przyszłości Pasibusa spotkamy też przy Piotrkowskiej.