PINI Grill&Delikatesy, czyli dużo bardzo dobrego mięsa
Mamy nową restaurację w Manu. Jest dużo zieleni, a na środku stoi drzewo, ale nie to jest tu najważniejsze. W PINI najważniejsze jest MIĘSO!
To będzie historia o bardzo dobrym, prostym jedzeniu i o tym, że już nigdy nie zacznę diety, którą planuję od przeszło 20 lat. Tak więc był sobie poniedziałek (ten po dziesięciodniowym Święcie Pizzy), a ja miałam odwiedzić nowo otwartą restaurację w Manufakturze, ale oczywiście tak lajtowo, bo w końcu to PONIEDZIAŁEK. Skończyło się na carpaccio, dwóch stekach i burgerze (pozwolicie, że pominę sałatkę z pomidorków koktajlowych, choć była słodziutka i pyszna). Zrobiłam to wszystko dla was, teraz wy idziecie za mnie poćwiczyćJ
Ale dość o mnie, czas na głównego bohatera tego tekstu. Marka PINI Grill&Delikatesy miała już jedną restaurację w Warszawie, teraz przyszła czas na Łódź. Zanim jednak doszło do otwarcia lokali, założyciel marki, Włoch Romano Pini, produkował wołowinę. Tak, robi to w Polsce – jego dostawcami są jedynie polscy, indywidualni hodowcy. Pan Pini sezonował wołowinę na sucho, ale gdzie miał ją zaprezentować swoim odbiorcom? Najlepiej we własnej restauracji. Znacie już historię nazwy, narodowość założyciela wyjaśnia też, dlaczego, obok mięsa, ważną rolę odgrywają tu włoskie makarony i produkty (sery, wina i wędliny). Nikogo też nie trzeba przekonywać, że Włosi potrafią ucztować, czas więc odwiedzić PINI.
No to wchodzimy. W lokalu jest elegancko, ale nie sztywno – mowa tu zarówno o wystroju, jak i o atmosferze. Ten pierwszy jest zasługą KK Architekci i Centrum Architekta, które projektowało wnętrze restauracji, klimat zawdzięczamy zaś obsłudze pod wodzą Artura Kaczmarka (wcześniej był menagerem w Senoritas, więc trudno o lepszą rekomendację). Nie ma obrusów na stołach, za to jest mnóstwo zieleni. Rośliny oplatają bar umiejscowiony tuż przy wejściu, zwisają z doniczek, ścianę zdobi zielona fototapeta, mech „wyrasta” z fug pomiędzy naturalnymi cegłami, ale najbardziej spektakularne jest zdobiące środek sali prawdziwe drzewo oliwne.
Uwagę przyciągają też detale dopełniające stylizacji: charakterystyczne żyrandole, ręcznie modelowane ceramiczne włączniki i oczywiście stojąca przed kuchnią oryginalna włoska krajalnica do wędlin z 1921 roku. Elementem wystroju jest tu także jedzenie. Wokół półotwartej kuchni, w której można podglądać pracę kucharzy, podwieszone są długodojrzewające szynki, jedną z jej „ścian” jest zaś lodówka służąca do leżakowania mięsa.
Uwaga – tu w końcu zaczynam pisać o menu. W największym skrócie – w PINI jest bardzo dużo bardzo dobrego mięsa. Jest sezonowane na sucho, tylko świeże (niczego się tu nie mrozi), rozbierane na miejscu (tak, możecie sami wskazać, który kawałek chcecie zjeść, a kucharz specjalne go dla was wykroi). Kartę otwierają steki (7 rodzajów!). Aby nikt nie czuł się zakłopotany, każdy rodzaj opatrzony odpowiednim rysunkiem. Wśród nich Rib-Eye (antrykot), New York (rostbef), mniej popularny Rump Steak (rumsztyk) czy Picaghna (sirloin) oraz te z kością: Fiorentina i T-Bone.
Wszystkie steki kosztują 25 zł za 100 gramów mięsa (bez kości ważą przynajmniej 200 g, z kością 600 g). To wy decydujecie, jakiej wielkości będzie wasza porcja (a nie jak z rybą nad morzem J). Na stekach nie kończy się jednak mięsna oferta. Na przystawkę rewelacyjne carpaccio (nieco grubsze, ponieważ mięso nie jest mrożone), tatar i oczywiście burgery (32-34 zł). Spróbowane – może nie jadam burgerów trzy razy w tygodniu, ale też dawno nie pamiętam tak dobrego mięsa (soczyste, różowe w środku, dobrze doprawione). No i jest jeszcze polędwica, która możecie sami usmażyć na kamieniu (i to też kolejna godna polecenia pozycja).
A co jeśli ktoś nie je mięsa? Ten ma makarony, między innymi spaghetti Aglio Olio Peperoncino (27 zł), pappardelle z gorgonzolą i szpinakiem (32 zł) czy torcetti grzybowo-truflowe (36 zł). Wybaczcie, tych już nie dałam rady spróbować, ale wszystkie pasty również przywożone są z Włoch. Nie tylko one – Romano Pini sprowadza też sery, wędliny i wina, których możecie spróbować na miejscu, a także kupić w delikatesach na wynos (na przykład 1 kilogram mozzarelli kosztuje 36 zł). Do domu możecie też zabrać steki, również kosztują 25 zł za 100 g.
Właśnie się zorientowałam, że nie wiem, czy w PINI są desery. To chyba pierwszy raz w życiu! Agatko, miłośniczko mięsa, jesteś za mnie dumna?