Pyszne ciasta i fatalna obsługa, czyli jak zepsuć wizytę w cukierni.
– Nigdy więcej – powiedział mój mąż wychodząc w niedzielę z cukierni. Ponieważ z natury jest wyjątkowo spokojnym człowiekiem, jego zachowanie skłoniło mnie do napisania tego tekstu.
Cookies, hiszpański kawowy czy marcello – pewnie większość z was już wie, gdzie byliśmy w niedzielę po obiedzie. Ale zacznijmy od początku. Nazywam się Iza i jestem uzależniona od tortów Sowy. W cukierni tej jestem w stanie zjeść nawet coś owocowego lub z orzechami, choć to słodkości omijane przeze mnie szerokim łukiem. Za cookies dam się pokroić, szkoda czasu, by wymienić wszystkie moje ulubione tortowe pozycje. Cenię cukiernię za jakość składników, smak tortów oraz ich powtarzalność – nigdy się nie zawiodłam, a odwiedzam Sowę wyjątkowo regularnie. Czego nie znoszę to tutejszego personelu.
Próbuję wyobrazić sobie rozmowę rekrutacyjną u Sowy. Jest Pani wredna, nie lubi ludzi, brak Pani taktu i kultury – ma Pani tę pracę! Jeśli czasem nawet pojawi się ktoś sympatyczny, szybko znika zza kontuaru lub przejmuje zwyczaje reszty personelu. Można by mnożyć opisy niemiłych sytuacji, które spotkały mnie czy znajomych. Pomylony napis na torcie urodzinowym, o połowę za małe ciasto na przyjęcie dla dzieci (niezwykle łatwo wytłumaczyć pięciolatkom, że połowa gości nie dostanie poczęstunku, bo pani się pomyliła) – obsługa w każdej sytuacji idzie w zaparte, że to nie ona jest winna. Poza tym „jak się nie podoba, można zamawiać ciasta gdzie indziej”. Przekraczając progi Sowy przenosimy się w czasy głębokiego PRL-u. My jesteśmy natrętnymi petentami, którzy przeszkadzają w pracy sklepowym boginiom.
W niedzielę mąż stał przy ladzie wysłuchując historii o wczorajszej imprezie jednej ze sprzedawczyń. Odważył się przeszkodzić, więc oberwało mu się, że ustawił się ze złej strony kasy, dodatkowo ośmielił się zapytać o skład tortu i nie potrafił podać dokładnej gramatury porcji, jaką chciałby zjeść. Gdyby tego było mało, wyprowadził sprzedawczynię z równowagi zbyt cicho składanym zamówieniem oraz banknotem o nominale 100 zł.
Zła obsługa jest u Sowy powtarzalna jak smak tortów (ciekawe, czy tak samo jest w innych miastach). Dlaczego oni robią to miłośnikom słodyczy? Każda wizyta jest ucztą dla podniebienia, którą psuje panująca w cukierni atmosfera. Swą deklaracją mój mąż nie zrobi na złość cukierni, ale przede wszystkim naszej rodzinie. Co musi się wydarzyć, by właściciele marki zaczęli szanować swoich klientów? Czy znacie podobne przypadki fatalnej obsługi w innych miejscach?