Restaurant Day od kuchni
Chcielibyście zorganizować jednodniową restaurację? Bierzcie tydzień urlopu, pożyczcie od rodziny wszystkie duże naczynia i zmuście znajomych do pomocy. Dalej będzie już tylko dobra zabawa … no, może z kilkoma kryzysami w tle.
Środa. Z listą zakupów wyruszamy na zakupy. Pierwszy przystanek – rynek na Placu Barlickiego.
Ja: Poproszę 7 kg karotki, takiej do chrupania.
Sprzedawczyni: Do chrupania? To ile Pani zaprosiła osób?
Ja: Sto, ale może przyjdzie więcej.
Do tego standardowe zakupy, jakie robimy na co dzień: 10 kg suchej ciecierzycy, 10 kg dyni, 400 szt. opakowań, 3 kg sezamu …aaaaa, ta lista się nie kończy.
Czwartek rano. Plan na dziś to upiec dynię z marchewką i ugotować cieciorkę. Po godzinie na stole prezentuje się pierwsza wypatroszona dynia – cóż, zostało jeszcze tylko 7 kg. Wieczorem dzwoni Agata – Przywieź wszystkie naczynia z domu! Cholera, dlaczego ja nie namoczyłam tej ciecierzycy w wannie?
Piątek. Skoro świt w mieszkaniu, na klatce i połowie osiedla unosi się przemiły zapach świeżo krojonej cebuli i czosnku. Gdy docieram na miejsce, Agata wypowiada wiele niecenzuralnych słów na temat stawiającej opór ciecierzycy. Mamy do dyspozycji 3 roboty kuchenne i 2 ręczne blendery – to za mało. O 17.00 (kiedy według planów miałyśmy już kończyć) z rozpaczą w głosie dzwonimy po pomoc. Asia i Kinga przyjeżdżają z kolejnym sprzętem – mielimy do północy, modląc się, by naszych przygotowań nie zniweczył patrol policji wezwany przez sąsiadów. 21.30 – w doniczkach zamiast kolendry (składnika hummusowego przeboju) mamy miętę. Dziewczyny rzutem na taśmę wpadają do marketu żądając wydania ziół przygotowanych do sobotniej sprzedaży.
Sobota. Obładowane jak cygański tabor docieramy do Klubu Wino. Punkt 12.00 jesteśmy gotowi do przyjęcia gości. Przez prawie godzinę nikt nie przychodzi, więc liczymy, ile czasu będziemy w czwórkę z rodzinami jeść ponad 30 kg humusu. 12.40 – są pierwsze osoby. Teraz mamy jeszcze czas na pytania dotyczące wrażeń smakowych, już za chwilę ma się to zmienić. Przed 14.00 na sali nie ma już skrawka wolnego miejsca. Wszędzie jest za to pokruszona maca, biegające dzieci (to tej pory sklep z winem nie miał okazji gościć tak wielu nieletnich klientów) i głodni miłośnicy hummusu czekający na swoje porcje. Kończą się pokrojone warzywa i bagietka. Marysia biegnie po cytryny, Piotrek po chleb, my zaś nabieramy szacunku i zrozumienia dla ciężko pracujących ludzi gastronomii. Dalej pamiętam dopiero powrót do domu.
Niedziela, 7.00 rano – nie mogę spać, żołądek mi się trzęsie, całą noc śnił mi się hummus. Robię kawę, odpalam komputer i piszę ten tekst.
W ciągu 5 godzin odwiedziło nas przeszło 200 osób, wydaliśmy prawie 100 potrójnych hummusów, tyle samo dodatków i wina, równocześnie krojąc, siekając, zmywając i sprzątając. Pewnie wielu restauratorów uśmiechnie się pobłażliwie, ale dla nas było to prawdziwe wyzwanie. Jeszcze raz dziękujemy wszystkim, którzy nas odwiedzili – to wy stworzyliście w naszej restauracji niepowtarzalną, przyjacielską atmosferę. Czy startujemy w lutym? Oczywiście, bo Restaurant Day uzależnia.