Dlaczego nie chodzicie do dobrych restauracji?
Niewiele jest dla mnie tak smutnych widoków, jak puste stoliki w dobrej restauracji. Zwłaszcza, gdy w pobliskim fast foodzie ciężko znaleźć wolne miejsce.
Jakiś czas temu wybrałam się na obiad do Street Art Deluxe. Nawet po odejściu szefa kuchni odpowiedzialnego za stworzenie pierwotnego menu, Darka Kuźniaka, jest to jedna z najciekawszych i najlepszych łódzkich restauracji. Ciekawa oferta, oryginalne dania, niepowtarzalne składniki i sposób podania i przede wszystkim pyszne jedzenie – wszystko to sprawia, że każda wizyta w tym miejscu jest prawdziwą przyjemnością. Mimo to, w późne czwartkowe popołudnie, poza naszym w lokalu zajęte były zaledwie trzy stoliki. To niezły wynik, jak na lokal tej klasy, ale kiepściutki z porównaniu chociażby z tym, co w tym samym czasie działo się w pobliskim Bierhalle.
Podobnych, świetnych restauracji jest w Łodzi kilka. Jak Pragnę Wina, Lili, Amarant, Affogato, Sofa czy Delight to niektóre przykłady. Lokale te oferują niezwykłe doświadczenia kulinarne, można w nich spróbować pysznych i ciekawych potraw, a mimo to w konkurencji o podniebienia i portfele klientów przegrywają ze wszystkim Sphinxami, Da Grasso i innymi Grubymi Benkami tego miasta. Większość z nich szczęśliwie radzi sobie dywersyfikując działalność i wspierając się cateringami i organizacją imprez. Są jednak takie, które jak Food Morning znikają z łódzkiego rynku. I ja nie mogę zrozumieć, dlaczego tak musi być. Pytam zatem: czemu nie chodzicie do dobrych restauracji?
Czy chodzi o wysokie ceny? Bo to mit, który obalić można porównując menu nudnych sieciówek bez polotu z unikalnymi restauracjami oferującymi świeże, smaczne i oryginalne potrawy. Za przepyszny obiad dla dwóch osób (po daniu głównym i napoju) w Street Art Deluxe zapłaciłyśmy niecałe 60 zł. To tyle, co za dwie najtańsze shoarmy z oferty Sphinxa i dwa napoje. A zamiast grillowanych kawałków średniej jakości mięsa z frytkami z mrożonki zjadłyśmy delikatne poliki wołowe w sosie porto z ziemniaczanym puree chrzanowym i warzywami oraz rozpływające się w ustach karmelizowane żeberka z ziemniakami pieczonymi z cebulką i boczkiem i wiśniową kapustą. Cały posiłek poprzedził uroczy apetizer w postaci domowego pasztetu i grzanki, a dopełnił go gratisowy deser, jaki w czwartki w ramach wiosennej promocji dodawany jest do każdego dania głównego.
Spójrzmy dalej. Makarony w Da Grasso kosztują od 20 do 25 zł. Świetne pasty od szefów kuchni Marcello, Affogato czy domowe makarony z Sofy zjecie za takie same albo mniejsze pieniądze, jak np. gnocchi z sosem z pecorino, provolone, parmezanu, brie i długą nutą rozmarynu za 22 zł (Marcello). Takie porównania snuć można bez końca. W menu dobrych restauracji są oczywiście dania zdecydowanie droższe, ale jest też cała masa genialnych i oryginalnych propozycji w bardzo przystępnych cenach, a menu lunchowe czy specjalne promocje sprawiają, że oferta tych lokali staje się jeszcze atrakcyjniejsza
Może jednak bardziej niż ceny odstrasza klimat dobrych restauracji? Może pokutuje w nas przekonanie, że panuje w nich elegancja Francja i bez krawata nie wpuszczają? Oczywiście nic bardziej mylnego, bo jedyne co w większości tych restauracji może nas zaskoczyć to profesjonalizm i uprzejmość obsługi, która w większości wypadków wie, co robi, jest miła i usłużna, chętnie tłumaczy i objaśnia zawiłości menu oraz udziela wyczerpujących informacji na temat oferty. To miejsca tak samo odpowiednie na rodzinny obiad przy specjalnej okazji jak i codzienny lunch z przyjaciółmi.
Jest jeszcze taka opcja, że po prostu podniebienia łódzkich smakoszy nie są w stanie docenić różnicy pomiędzy pizzą z Grubego Benka a upieczonym w piecu opalanym drewnem, cienkim plackiem ze świeżymi pomidorami, włoskimi serami i ziołami. Może wzdragają się na myśl o polikach wołowych, a polędwiczka wieprzowa w cieście francuskim z sosem z jagodami goji, puree z pieczonego selera i sałatką z cykorii z menu zwycięzcy Festiwalu Dobrego Smaku – restauracji Lili nie brzmi tak smakowicie jak sznycel gigant w Esplanadzie. To opcja dla mnie niezrozumiała i bardzo smutna, bo choć sama lubię golonkę z kapustą i ruskie pierogi, to ciekawość nowych smaków i zamiłowanie do jedzenia nie pozwalają mi na tym poprzestać. Takie podejście skazuje na porażkę każdego restauratora, którego lokal nie jest powieleniem nieśmiertelnego w Łodzi modelu włoskiego albo kopią jakiejś modnej knajpki z miasta stołecznego. Sprawia również, że nie tylko nie doczekamy się w Łodzi lokali na miarę Atelier Amaro, ale dodatkowo oddamy na eksport naszych najlepszych szefów kuchni, którzy chcąc się rozwijać uciekną tam, gdzie nie będą musieli w kółko smażyć schabowych.
Pomyślcie o tym wybierając lokal na następną kolację na mieście. Spróbujcie pyszności od naszych najlepszych szefów kuchni, porównajcie ceny i przekonajcie się, że szkoda żołądka nie tylko na wysoko przetworzoną żywność, ale również na monotonną dietę z pizzy i piersi kurczaka. Jedzcie w dobrych restauracjach.