Graffiti, fusion i molekuły
Doczekaliśmy się otwarcia restauracji Street Art Deluxe w Manufakturze – o tym miejscu już robi się głośno, a za sprawą tutejszego szefa kuchni zapewne będzie jeszcze dużo głośniej.
W Street Art Deluxe sztuka odgrywa niebagatelne znaczenie. Jest inspiracją dla wystroju, ale w równym stopniu dla kuchni. Tak jak street art czerpie inspiracje z różnych styli i gatunków, to samo czyni kuchnia fusion. Lokal to połączenie niezobowiązującego graffiti na ścianach z wysmakowanymi detalami i niezwykłą kuchnią, również molekularną.
Nawet, jeśli pogoda sprzyja biesiadowaniu w ogródku, warto zajrzeć do środka restauracji. W jej głębi uwagę zwraca okno, a za nim piekielna kuchnia Darka Kuźniaka. Można tu podejrzeć prawdziwą pracę restauracji. Nie usłyszymy dzwonka mikrofalówki, zobaczymy za to uwijających się, elegancko ubranych kucharzy, obłoki ciekłego azotu czy dekorowanie dań tuż przed ich podaniem. Rządzi tu chyba najbardziej znany łódzki szef kuchni, a równocześnie współwłaściciel lokalu – pasjonat, szaleniec i prawdziwy artysta. Dziś nie napiszemy nic więcej, aby przybliżyć tę niezwykłą postać gastronomii potrzebny jest odrębny artykuł.
Gdybyśmy chcieli wymienić interesujące pozycje z menu, po prostu powinniśmy przepisać całą jego treść. Karta jest dość krótka, będzie za to dość często zmieniana. Każdego dnia możemy liczyć także na propozycje szefa kuchni – najczęściej powstają spontanicznie, ale mogą być przygotowane na specjalne życzenie gości. Wróćmy jednak do podstawowego menu. Wśród przystawek skrzydełka faszerowane krewetkami lub foie gras w formie cappuccino z agrestową pianą.Udko z kurczaka w pomarańczowej konfiturze i serowymi knedlami czy marynowana wołowina ze śliwką waniliową i liśćmi szpinaku to wcale nie pozycje z działu dań głównych, lecz sałat (te pierwsze reprezentuje między innymi kaczka na karmelizowanych jabłkach czy T-Bone stek).
Nie będzie też łatwo z wyborem zupy: kokosowa z krewetkami, serowa ze szpinakiem a może warzywny krem? Podczas naszej wizyty ten ostatni, z uwagi na upał, serwowany był w formie dwukolorowego chłodnika podanego w kieliszkach. Trudno nie skusić się też na deser, intrygują lody w oliwie, ale my już marzymy o czekoladowym świecie, czyli molekularnym szaleństwie, w którym przysmak przyjmuje formę proszku, musu czy pralin.
Wszystko przygotowywane jest tu na miejscu, łącznie z wypiekaniem pieczywa i zakwasem do żurku. Jeszcze nie wiemy jak dania smakują, ale wyglądają jak istne dzieła sztuki. Już nie możemy doczekać się kolejnej wizyty, tym razem poświęconej jedzeniu, a nie zwiedzaniu.