Kaczy burger w Stekówce
Ponad rok temu zaskoczyli gości stekiem ze strusia. Teraz w jesiennym menu największymi niespodziankami będą burger z kaczką, matias i … czarna jak węgiel zupa.
Jeżeli lubicie kulinarne wyprawy po Łodzi i okolicach, a jeszcze nie odwiedzaliście Stekówki, warto nadrobić zaległości. Jeżeli byliście, macie pretekst do kolejnej wizyty, bo właśnie wprowadzono tu nowe menu. Kierunek – Rzgów, restauracja mieści się tuż przy trasie S1 (ul. Szeroka 38). Od samego początku w kuchni lokalu przewodzi Michał Rózga. Zgodnie z nazwą królują tu steki (również z wołowiny sezonowanej na miejscu) i burgery, ale szef kuchni coraz częściej rozszerza kartę o nowe, często zaskakujące dania. Tak też jest i tym razem.
Michał lubi i potrafi zaszaleć z burgerami. Jadłam już u niego burgera ze strusiną, świecą wołową, teraz przyszedł czas na kaczkę, w dodatku w jesiennym wydaniu. Na hasło kaczka jedni myślą o kawałku mięsa, inni o formie zbliżonej do kotleta, a faktycznie mamy tu kaczkę w wersji szarpanej (choć w nieco większych kawałkach). Jest soczysta, jest tłuściutka na tyle, na ile być powinna i jadłabym ją w każdej dowolnej postaci. Bułka? Może być też z bułką, wraz z dodatkami, które również standardowo nie pojawiają się w burgerach, jak chociażby autorski grzybowy sos przygotowany na bazie demi-glace. Możemy dyskutować czy to jeszcze burger. Nie ma znaczenia, to tylko nazwa – najważniejsze, że po prostu dobrze smakuje.
W restauracji stojącej mięsem nie mogło zabraknąć tatara, ale tu również zaskoczenie, bo przy lodówkach wypełnionych wołowiną postawiono na jelenia. Kocham tatara w prawie w każdej postaci i wysoko cenię dziczyznę, zarówno ze względu na jakość mięsa, jak i smak. Dobrze, że ono odgrywa tu główną rolę i nie zginęło pod stertą dobrze wyglądających, ale często zbędnych dodatków i dekorów. W roli głównej jeleń, w drugoplanowej marynowane grzyby (są podane w specyficzny sposób, ale szef kuchni mówi, że to niespodzianka i nie pozwolił mi jej zdradzić :)).
Kolejna nowość – śledź. Ale nie zwykły śledź, a oryginalny matias. Kto jadł, ten wie, jaka jest różnica i pewnie więcej nie muszę pisać. Jeżeli znacie śledzie typu matias, od razu wyjaśniam, że to nie to samo – matias jest delikatny, kremowy i znacznie mniej słony. Zbytnie kombinowanie z jego formą również jest zbrodnią, na szczęście tu znów uszanowano produkt. Poza mięsnymi daniami szef kuchni przygotował jeszcze jedną niespodziankę. To czarna zupa krem przygotowana na bazie czarnej fasoli z dodatkiem sepii, która zarówno podbija kolor, jak i nadaje daniu lekko morską nutę. Ma charakterystyczny smak, choć przy kolejnych łyżkach może się on stawać monotonny. Tu do akcji wkracza karmelizowany ananas, który nadaje zupie zupełnie innego charakteru. Uprzedzam – ten krem na pewno będzie budził skrajne emocje i nie jest to smak dla każdego. Jeżeli lubicie eksperymentować, próbujcie i dajcie znać, bo jestem ciekawa waszej opinii, jeśli wolicie klasykę, wybierzcie raczej zupę cebulową.
Co jeszcze w jesiennym menu? Wątroba, nie drobiowa czy wieprzowa, a wołowa. Dobrze zrobiona, klasycznie ze słodkimi dodatkami: wiśniami i konfiturą z czerwonej cebuli podkręconą delikatnie anyżem. Jeśli lubicie wątróbkę, bierzcie w ciemno. Porcje w Stekówce są naprawdę duże, ale pamiętajcie o miejscu na deser (przypominam tym, którzy nie mają drugiego żołądka na słodycze, bo podobno są tacy). Pieczenie sernika szef kuchni zostawił swojej ekipie i bardzo dobrze zrobił, bo jest idealnie kremowy i z w punkt wyważoną słodkością. Do tego wszystkiego jesienny grzaniec i najlepiej kierowca, który zawiezie objedzonych gości do domu 🙂