Lavash – gościnność Kaukazu zobowiązuje
Restauracja Lavash to jedno z najciekawszych miejsc, jakie na pojawiło się na łódzkiej mapie kulinarnej w minionym roku i wzór tego, jak powinno się traktować klientów w restauracjach.
Uwielbiam odkrywać nowe, nieznane mi dotąd smaki. Poznawanie potraw i kuchni innych od tego, co jadam na co dzień jest zawsze ekscytujące i inspiruje do własnych, kulinarnych poszukiwań. O kuchni Kaukazu nie wiem zbyt wiele i kojarzy mi się ona głównie z różnego rodzaju pierożkami. Dlatego z wielką przyjemnością odwiedziłam restaurację Lavash działającą przy Piotrkowskiej 69. Była to jedna z tych zaległych wizyt, które z różnych względów odwlekały się od kilku miesięcy. Jeśli wam również nie udało się tam jeszcze dotrzeć, to postaram się przekonać was, że naprawdę warto.
Do restauracji wybrałam się w czwartkowy wieczór. W lokalu zajętych było kilka stolików, grała przyjemna, kaukaska muzyka, która wraz z nienachlanym, ale klimatycznym wystrojem tworzy w tym miejscu przemiłą atmosferę. Lavash reklamuje się hasłem „Gościnność Kaukazu” i jest to hasło w pełni zasłużone i prawdziwe. Już w progu podbiegł do nas właściciel, który mojej koleżance zaoferował chustkę do przetarcia okularów, które zaparowały po wejściu z panującego na dworze mrozu. Gest niby drobny, ale nie spotkałam się z nim jeszcze w żadnej restauracji. Jest też doskonałą wizytówką dbałości o potrzeby gości i uprzejmości obsługi, której doświadczyłam w tym lokalu. I nie mówię tu o nadskakujących, wyszkolonych kelnerach, ale o szczerej trosce gospodarzy o to, aby czas spędzony w ich lokalu był dla nas miły. Kiedy oglądałyśmy zdjęcia wywieszone na ścianach, właściciel podszedł do nas, by opowiedzieć o mieście, które jest na nich widoczne. Kiedy nie umiałyśmy zadecydować co zamówić, ochoczo proponował nam gruzińskie przysmaki i napoje, których warto spróbować opowiadając jednocześnie czym są i dlaczego je poleca. Wszystko to składa się na jeden z najlepszych serwisów, jakich doświadczyłam w naszym pięknym mieście.
Wzor(c)owa obsługa to jednak nie wszystko. Smaczne jest także jedzenie w Lavashu. Na przystawkę zamówiłyśmy polecane przez właściciela roladki z bakłażanów i pasztet z czerwonej fasoli z granatem i orzechami. Roladki były przepyszne – miękki bakłażan z pysznym, serowym nadzieniem i sosem z granatów. Zaskakujący był też pasztet. Jako miłośniczka wytrawnych pieczeni mięsnych z przyjemnością odkryłam niezwykły smak ich lekko słodkawego, wspaniale doprawionego, fasolowego odpowiednika. Następnie na nasz stół wjechał gulasz z baraniny duszony z suszonymi cytrynami oraz (za namową właściciela) kaczka w sosie z granatów z pieczonymi ziemniakami. Choć rozmiar porcji to rzecz bardzo indywidualna, to będę się upierała, że te w Lavashu są naprawdę wielkie. Po sporych rozmiarów przystawkach, dania główne były dla nas nie do przejedzenia. A szkoda, bo oba były naprawdę smaczne. I chociaż można przyczepić się, że kaczka była trochę przesuszona, a ilość baraniny w gulaszu trochę za mała, to w tej małej knajpce z cudowną atmosferą nie miało to dla nas zbyt wielkiego znaczenia. Głównie dlatego, że przez całą wizytę nie czułyśmy się tam jak w restauracji, ale jak z wizytą w domu właścicieli. Gospodarzom takich spotkań zdarzają się kulinarne potknięcia, ale nikt nie ma im tego za złe, bo jest po prostu miło.
Podsumowując, Lavash to świetne miejsce na kolację ze znajomymi. W miłej atmosferze, z dobrym jedzeniem i cudowną obsługą przez chwilę można poczuć się jak na wakacjach. Ilość przysmaków z granatem, jakie można tu przyjąć w ciągu jednej wizyty (do przystawek i kaczki dorzuciłyśmy jeszcze oranżadę z granatów) zapewni wam również solidną dawkę przeciwutleniaczy, więc wyjdziecie odmłodzeni i radośni!