Street Art Deluxe – restauracja, jakiej mi brakowało
Jeśli uwielbiacie jedzenie, pasjami oglądacie programy kulinarne, czytacie książki Anthony’ego Bourdain, a Larousse Gastronomique jest waszą biblią, to pokochacie restaurację Street Art Deluxe. Jeśli nie, to i tak powinniście się do niej wybrać, bo to zupełnie nowa jakość.
Po serii mniej lub bardziej bolesnych gastronomicznych rozczarowań, trafiłam wreszcie do restauracji, nad którą wpadłam w zachwyt. Otwarty niedawno w Manufakturze, Street Art Deluxe, to lokal, jakiego w Łodzi brakowało. Mamy już miejsca ładne, miejsca modne i sporo takich, które oferują naprawdę smaczne jedzenie, a teraz doczekaliśmy się miejsca, które oferuje kuchnię niezwykłą, eksperymentalną i zupełnie zachwycającą. Tutaj poznałam zupełnie nowe smaki i skosztowałam dań, jakie do tej pory oglądałam głównie w telewizji, a każde danie było niespodzianką. Opisy potraw są w karcie, kelner dopowiada szczegóły, ale i tak, to co wylądowało na moim talerzu było jak super prezent złożony z dziesięciu mniejszych prezencików 🙂
O samej restauracji pisaliśmy tuż po jej otwarciu (cały tekst przeczytacie tutaj: Graffiti, fusion i molekuły), więc nie będę się rozpisywać. Wnętrze nie do końca do mnie przemawia (podobnie zresztą jak nazwa), ale nie miało to żadnego wpływu na moją wizytę. Może poza zupełnie zbędnym i dosyć irytującym odświeżaczem powietrza (Co to w ogóle za pomysł? W restauracji powinno pachnieć jedzeniem), który uprzejmy kelner wyłączył na moją prośbę. Świetnym rozwiązaniem zastosowanym we wnętrzu jest otwarta kuchnia – przez duże okno można podziwiać, jak ubrani w eleganckie fartuchy i wysokie czapki kucharze przygotowują nasz posiłek.
Menu nie jest zbyt obszerne, ale i tak ciężko zdecydować co zamówić, bo każda potrawa brzmi szalenie zachęcająco. Na szczęście z pomocą przyszedł przemiły kelner, który ze szczegółami opowiadał o potrawach i sposobie ich przyrządzania. Dobra rada – słuchajcie go uważnie, bo opisy w karcie nie oddają nawet w połowie tego, co w każdym daniu oferuje szef kuchni Dariusz Kuźniak. Na początek wybraliśmy dwie przystawki (carpaccio wołowe z rukolą, parmezanem i majonezem cytrynowym oraz tatar z pstrąga w pistacjowym mchu z musem z makreli wędzonej) i zupę (rosół z grzybami i zapiekaną gęsiną). Zanim dania pojawiły się na naszym stole, kelner przyniósł przystawki od szefa kuchni. Jak wywnioskowałam z wypowiedzi kelnera, zmieniają się one codziennie. My trafiliśmy na anchois z kaparami, kawiorem z ryb latających, cytrynowym majonezem i grzanką. Kombinacja równie pyszna i ciekawa, co pięknie podana, która zdecydowanie zaostrzyła nasze apetyty.
Zachęcając nas do zamówienia carpaccio (które wydawało nam się potrawą znaną i dosyć oklepaną), kelner powiedział, że jeśli nie próbowaliśmy tego dania w Street Art Deluxe, to tak jakbyśmy go w ogóle nie próbowali. Może odrobinę przesadzone, ale rzeczywiście carpaccio tutaj jest inne – przygotowane z wołowiny dojrzewającej, poza parmezanem i rukolą udekorowane było odtłuszczoną oliwą (to te białe, twarogopodobne grudki, które widać na zdjęciu) i ząbkami czosnku, których sposób przyrządzenia pozostanie dla mnie tajemnicą (smakowały odrobinę jak czosnek marynowany w ziołach, ale konsystencją przypominały grillowany).
Tatar z pstrąga podany w formie kulki otulonej w pistacjach był co najmniej równie pyszny, ale w tej potrawie zdecydowanie najlepszy był mus z wędzonej makreli, który spokojnie mógłby być serwowane jako odrębna przystawka. Do tego smażona w tempurze skórka pomarańczy, która w smaku ani trochę skórki pomarańczy nie przypominała, ale była niezwykle ciekawym dodatkiem.
Zdecydowanym przebojem pierwszej części obiadu okazał się rosół z grzybami i zapiekaną gęsiną. Super aromatyczna, pełna drobno krojonych warzyw i grzybów zupa pachniała i smakowała bajecznie, ale podane do niej krokieciki z gęsiną, to było mistrzostwo świata.
Gdybym miała wybierać faworyta wśród zamówionych przez nas dań głównych, postawiłabym na kaczkę na karmelizowanych jabłkach z blinami i sosem malinowym. Mięso pieczone (lub też smażone, tego nie jestem pewna) jest na piwnym cieście, co jak wyjaśnił kelner, a potwierdziła konsumpcja, sprawia, że jest chrupiące na zewnątrz i miękkie w środku. Udko było idealnie przyprawione, soczyste i miękkie, do tego pyszne bliny i genialny sos – na tę potrawę na pewne wybiorę się jeszcze do Street Art Deluxe.
Oprócz kaczki zamówiliśmy też polędwicę wieprzową z karmelizowanym żeberkiem i szafranowym puree oraz tuńczyka z sosem serowo-truflowym i pikantną papryką. Wieprzowina podawana jest dodatkowo z gołąbkiem (nie mam pojęcia czym był wypełniony, ale był pyszny), kiełbaską przypominającą w smaku chorizo, karmelizowaną cebulką, gruszką i pysznym sosem. Szafranowe puree ma formę krokieta, ciągnącą konsystencję i jest przepyszne. Idealnie wysmażony stek z tuńczyka podany był zaś z grillowaną/marynowaną papryką, serwowanym w uroczym pojemniczku sosem o wyraźnym smaku trufli i czymś, co jak sądzę było zapieczonym puree ziemniaczanym. Nie ma się co rozpisywać, bo danie było po prostu idealne.
Na koniec zamówiliśmy zaproponowany przez kelnera firmowy deser Street Art Deluxe, czyli domowe lody poziomkowe z malinowym musem, które były idealnym zwieńczeniem obiadu, chociaż wymagały odrobiny cierpliwości, bo zmrożone były na kość.
Za cały obiad z napojami zapłaciliśmy 250 zł. Nie jest to może mało, ale jedzenie warte było każdego grosza. Dokładnie tyle samo kosztowała nas, złożona z podobnej ilości dań (bez deseru) wizyta w restauracji Polka Magdy Gessler, która była nieporównywalnie gorszym doświadczeniem, o czym przeczytać możecie w tutaj.
Wszystko było po prostu pyszne, a każda potrawa przynosiła kolejne zachwyty i westchnienia. Każda doskonale reprezentuje kuchnię fusion z akcentami kuchni molekularnej, która jest pasją szefa kuchni. Nie sposób nie wspomnieć też o sposobie podania – każde z dań wyglądało bajecznie, czego nie oddają niestety moje amatorskie zdjęcia. Kolorowe kiełki, jadalne kwiatki, dekoracje ze smakowej oliwy o konsystencji żelu, zagęszczonego octu i barwnych kawiorów sprawiają, że aż szkoda psuć te piękne kompozycje nożem i widelcem.
Podsumowując: choć miałam wobec Street Art Deluxe wysokie oczekiwania, to lokal je przerósł. Z pewnością będę tam wracała i zdecydowanie polecam to miejsce każdemu, kto lubi jeść, gotowanie uważa za sztukę i nieustająco szuka nowych, kulinarnych doświadczeń.